Mam
nadzieję, że Stephena Kinga nie trzeba nikomu przedstawiać. Ale gdyby ktoś nie
słyszał; mistrz grozy i horroru. Powieści jego autorstwa przeszły do klasyki
gatunku np. „Lśnienie” czy „Cmętarz zwieżąt”. W tej recenzji chciałabym skupić
się na powieści Kinga – „Carrie”
Tytułową
bohaterkę poznajemy w momencie, kiedy po skończonej lekcji wychowania
fizycznego, razem z innymi dziewczynami ze swojej klasy, brała prysznic i
przebierała się w szatni. Od samego początku książki czuć, że Carrie nie jest
lubiana. Można nawet zacząć przypuszczać, że jej nękana przez innych uczniów,
co potwierdza się już kilka stron później. Jednak jak na Stephena Kinga
przystało, nie mogło to być typowe dręczenie nielubianych uczniów, typu
wyzywanie – chociaż bez tego też się nie obyło. Brutalny sposób ośmieszenia
Carrie ukazuje nam jej, dotąd za dobrze nieznane jej zdolności telekinetyczne. Jednocześnie
zaczyna nas ciekawić, co tym razem wymyślił autor.
Niedługo
po wydarzeniach rozgrywających się w szatni, mamy możliwość poznać matkę
Carrie, Margaret. Kobieta jest przedstawiona, jako fanatyczka religijna,
chociaż określenie jej typową wariatką wcale nie jest wyolbrzymieniem. Stephen King jak zawsze nie zawodzi i tak jak
tylko on umie opisuję karę dziewczyny. Każde słowo czytałam z coraz większym
zaciekawieniem jak i strachem. Emocje lepsze niż na jakimkolwiek filmie.
W
powieść oprócz typowych opisów i dialogów pojawiają się także artykuły z prasy,
wprowadzone tak genialnie, że zamiast nudzić, – co w książkach innych autorów
się zdarzało - budują napięcie i sprawiają, że nie można oderwać się od
czytania.
Książka
nie każdemu może przypaść do gustu. Momentami może wydać się zbyt drastyczna, a
niekiedy za bardzo oderwana od rzeczywistości. Jednak ta powieść – jak
wszystkie z resztą – powoduje gęsią skórkę, której nie doświadczyłam nawet na
oglądaniu filmu „Obecność”. Jednym słowem King jak zawsze pokazał swój geniusz.
Polecam każdemu, niezależnie od wieku.
Julia K.